jeszcze wakacyjnie…

Już minął tydzień od naszego powrotu z Norwegii…ale ten czas szybko leci. Wakacje bardzo udane. chociaż z całą pewnością do najcieplejszych nie należały. Temperaturę 13 stopni, trudno nazwać letnią 😉 No to zacznę od samego początku. Najpierw przeprawa promem, krótki sen na fotelach lotniczych ( na szczęście morze było spokojne i podróż nie skończyła się w toalecie). Po przybyciu do Ystad ruszyliśmy w drogę – kierunek Oslo. Już od samego początku widoki z okna samochodu były urokliwe. Szwecja jest malowniczym, czystym krajem pełnym lasów i jezior. Jednak Norwegia to prawdziwa baśniowa kraina, wąskie drogi przez góry, malownicze widoki na fiordy, długie trasy przez niezamieszkałe pustkowia…W Oslo pogoda nam jeszcze dopisywała, było ciepło i słonecznie. Nasza droga z campingu trwała jakąś godzinkę, aż wreszcie przyjechał autobus i znaleźliśmy się w samym centrum stolicy. Mały porcik, paskudny ratusz ( nie na daremno przewodniki zaznaczają, że jest to największy, ale zarazem najbrzydszy budynek w Oslo), który jest niejako wizytówką państwa. W końcu stąd odbywa się transmisja przy okazji wręczania nagrody Nobla. Niektóre kamieniczki prezentowały się ładnie, jednak samo miasto nie zrobiło na nas wrażenia. Przede wszystkim bardzo wyludnione, spokojne, brakowało w nim życia. W drodze powrotnej rozmawiając z pewnym bardzo pomocnym murzynem w autobusie uzyskaliśmy informację o tym jak się tu żyje, jacy są ludzie…no nie były te wiadomości nazbyt przychylne Norwegom…Przyznam, że mimo całego uroku, zjawiskowych widoków przyrody, nie mogłabym mieszkać w tym kraju. No i tak czekał nas kolejny etap podróży…najpierw wyprawa po górach ( bez moich butów nie dałabym rady) w celu obejrzenia malowniczego fiordu. No a tu nie lada wyzwanie dla każdego turysty – skok na głaz znajdujący się między dwoma skałami, na wysokości 2 tyś metrów… ale za to jakie mamy zdjęcia 🙂 Było trochę strachu, ale udało się go przełamać. Cała trasa trwała ok. 4 godz. i musze przyznać, że była trudna. Zatem jakże byliśmy zdziwieni, kiedy rodzice na tę wyprawę zabierali swe kilkuletnie pociechy ubrane w gumiaki…no cóż ludzka głupota nie ma granic…Potem deszczowe Bergen, bardzo urokliwe małe portowe miasteczko, stare drewniane domki, no i oczywiście deszcz. W zasadzie od tej pory przez prawie 2 tyg. nie rozstawałam się z moim polarem i kurtką przeciwdeszczową. Po zimnych nocach spędzonych pod namiotem przychodził nie raz taki cudowny dzień, kiedy wreszcie wynajmowaliśmy domek. Było ciepełko, kuchenka i inne atrakcje 😉

Potem na północ w stronę bajkowych Lofotów. Po drodze jeszcze kilka przepraw promowych, mnóstwo tunelów, 2 noce w samochodzie…Na Lofotach wymarzone słonko i jak dla nich prawdziwy tropik, czyli 20 stopni ciepła. Zahartowana nie bałam się wskoczyć w krótkie spodenki i bluzeczkę na ramiączkach…no cóż po nie długich chwilach coś z długim rękawem się przydawało, ale i tak jest bosko, kiedy budzi cię słonko. Teraz poczuliśmy się wreszcie jak na wakacjach. Ostatni tydzień był bardzo słoneczny a my poczuliśmy wreszcie, że wypoczywamy. No tak zapomniałam jeszcze, że w drodze na Lofoty zwiedzaliśmy kościół trolli – czyli jaskinię. Najpierw jednak kilkugodzinna droga po górach, by dotrzeć do tego zjawiskowego miejsca. Potem latarki poszły w ruch i dotarliśmy do cudnego miejsca, ukrytego w skałach wodospadu – no coś pięknego. Na Lofotach też czekała nas przeprawa na szczyty, by móc zobaczyć z góry całe wyspy. Piękny widok, mimo że po drodze czekało mnie kilka wywrotek ze skał…Ostatni etap naszej podróży to wyprawa statkiem na wieloryby. W między czasie była jeszcze noc przy oceanie, wśród skał, zupełnie na dziko. Zatem marzenie mojego kochanego trollka spełniło się. Cieszył się jak dziecko J. Podczas rejsu widzieliśmy 2 wieloryby. Wielkie wrażenie robi sposób w jaki wieloryb zaczyna nurkować, ruch jego płetwy unoszącej się nad wodą jest wart 7 godz. na oceanie mimo choroby morskiej. Dzięki lekom dzielnie zniosłam wyprawę. No i tak nasza podróż dobiegła końca, kilka ostatnich dni to powrót przez Szwecję. W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze kolegę Marcina – Maćka. Bardzo wystawnie nas ugościł, przygotował zapiekane bakłażany, oprowadził po jakże małym miasteczku i poopowiadał nam co nieco o Szwedach…można się było nieźle uśmiać…Jak to dobrze, że człowiek urodził się w Polsce…:) No ale wszystko co dobre szybko się kończy…Pora wracać do rzeczywistości…

~ - autor: bossanova w dniu 9 sierpnia, 2008.

Jedna odpowiedź to “jeszcze wakacyjnie…”

  1. No ale nada umieram z ciekawości co te fiordy jadły!!! 😀 Bardzo żałuję, że się teraz nie spotkamy 😦 ściskam cię gorąco

Dodaj odpowiedź do Aga Anuluj pisanie odpowiedzi